Aktualności Dodano: 22 grudnia 2020

Pamiętajmy o bohaterach sprzed lat

Data rozpoczęcia: 2020-12-22
Data zakonczenia:

W 2020 roku minęło kilka ważnych dla polskiego sportu żużlowego rocznic. Między innymi pięćdziesiąt pięć lat od zdobycia przez biało-czerwonych drugiego w historii (pierwsze złoto w 1961 roku we Wrocławiu) tytułu drużynowych mistrzów świata. Był to wielki i ważny sukces, bo osiągnięty na obcym torze, w niemieckiej miejscowości Kempten. Polacy o sześć punktów wyprzedzili tam bardzo mocną ekipę Szwecji, brązowy „krążek” zdobyła wtedy Wielka Brytania, a w finałowym turnieju startowali, a raczej statystowali, jeszcze żużlowcy radzieccy, z mizernym dorobkiem siedmiu punktów.

Wówczas w Kempten z białym orłem na plastronach polskiego hymnu na podium wysłuchali: Antoni Woryna, Andrzej Wyglenda (obaj ROW Rybnik), Andrzej Pogorzelski (Stal Gorzów), Zbigniew Podlecki (Wybrzeże Gdańsk) oraz rezerwowy w naszym teamie, Paweł Waloszek (Śląsk Świętochłowice).

Właśnie świętochłowiczanin był jednym z bohaterów rozegranego pięćdziesiąt lat temu, w 1970 roku, pierwszego w historii finału Indywidualnych Mistrzostw Świata przeprowadzonego na polskim torze. Wcześniej przez wiele lat monopol na organizację tej najważniejszej żużlowej imprezy mieli Brytyjczycy i ich londyńskie Wembley. Dopiero w 1961 roku honorowej roli gospodarza światowego finału doczekali się Szwedzi, zawody odbyły się Malmoe. Na kolejne dwa finały znów najlepsi żużlowcy świata wrócili na Wembley, od 1964 roku przemiennie był szwedzki Goeteborg i Wembley, a w 1970 wreszcie, po wielu staraniach naszych działaczy, Polska i Wrocław.

Kibice, którzy wypełnili do ostatniego miejsca trybuny wrocławskiego Stadionu Olimpijskiego, obejrzeli piękne widowisko, przeżyli ogromne emocje, a wraz z nimi, dzięki telewizyjnej transmisji, także setki tysięcy sympatyków sportu żużlowego w całym kraju.

Finałowy turniej był wielkim sukcesem organizacyjnym i jednocześnie sportowym. Niewiele brakowało, by indywidualnym mistrzem świata po raz pierwszy w historii został polski żużlowiec, ale 6 września 1970 roku nie było mocnych Ivana Maugera, który wygrał wszystkie swoje wyścigi w tych zawodach, po raz trzeci z rzędu stając na najwyższym stopniu mistrzowskiego podium. Był to trzeci złoty medal Nowozelandczyka (wcześniej 1968 Goeteborg, 1969 Wembley), z sześciu jakie w swej karierze zdołał wywalczyć. Ten szósty także na polskiej ziemi, w 1979 roku w Chorzowie. To jednak opowieść na inną okazję.

W 1970 roku polski sport żużlowy święcił największy sukces indywidualny w mistrzostwach świata, bowiem obok Wielkiego Ivana z Nowej Zelandii, na podium we Wrocławiu stanęło dwóch Polaków: wicemistrzem został wspomniany już Paweł Waloszek, a brązowym medalistą Antoni Woryna. Srebrny „krążek” zawodnika Śląska Świętochłowice był przez kilka lat najwyższym osiągnięciem biało-czerwonych w finałach IMŚ, do 1973 roku, gdy po złoto sięgnął w Chorzowie Jerzy Szczakiel. Na piersiach Antoniego Woryny po raz drugi zawisł brązowy medal, bowiem wcześniej stanął na mistrzowskim podium, jako pierwszy Polaków, w 1966 roku w Goeteborgu.

Wysokie piąte miejsce zajął we wrocławskim finale zawodnik Polonii Bydgoszcz, Henryk Gluecklich. Ósmy był wówczas Andrzej Wyglenda, jedenasty Jan Mucha ze Śląska Świętochłowice, piętnasty opolanin Zygfryd Friedek. Pierwszym rezerwowym był gorzowianin Edmund Migoś, drugim Jerzy Szczakiel z Kolejarza Opole.

Ze złotych medalistów finału drużynowego w Kempten z 1965 roku wciąż jest z nami już tylko Andrzej Wyglenda (oby jak najdłużej!). Niestety, zmarli też trzej medaliści finału indywidualnego z 1970 roku. Czas mija niemiłosiernie szybko, ubywa Bohaterów z tamtych trudnych dla polskiego żużla, ale jakże pięknych lat, warto zatem zachować w pamięci Ich nazwiska oraz dokonania…

Wiesław Dobruszek