Aktualności Dodano: 06 maja 2020

Pośpieszny do nowego życia odjechał dwie minuty po północy

Data rozpoczęcia: 2020-05-06
Data zakonczenia:

Świetnie czuł się na scenie, marzył o teatrze i z tego powodu wyjechał do Warszawy. Po prawie pięćdziesięciu latach powrócił do Leszna. Dzisiaj ulica jego dzieciństwa wygląda zupełnie inaczej, ale za to on wciąż siada na ławce w parku, pod drzewem, w pobliżu swojej dawnej szkoły średniej. O zawodowych początkach, życiu i planach na przyszłość z Markiem Prałatem, aktorem Teatru Miejskiego w Lesznie, rozmawia Łukasz Domagała. 

- Jak to się stało, że pan, chłopak z Leszna, postanowił zostać aktorem i wyjechać do wielkiego miasta?

- Już od czasów szkoły podstawowej mojemu koleżeństwu bardzo podobało się, kiedy recytowałem wiersze. Trochę się przez to śmieję, że „z tym aktorstwem” chyba nie miałem wyboru. Przypominam sobie też, że będąc w ósmej klasie szkoły podstawowej, w wypracowaniu przygotowanym na język polski, napisałem, że chcę być aktorem, grać w teatrze. Jako dzieciak byłem rozmiłowany w Teatrze Telewizji, który wyjątkowo mnie zajmował. Kiedy przyszedł czas liceum ogólnokształcącego, brałem udział w licznych konkursach recytatorskich. W tamtym okresie założyliśmy z kolegami własny kabaret i przypominam sobie, że z tego powodu była nawet awantura. Na zakończenie roku szkolnego, w ramach programu artystycznego, zaprezentowaliśmy z kolegą jakiś skecz, ubawiwszy nim całą szkolną społeczność. Dyrektor rzucił wtedy: "Ty to powinieneś iść na aktora". Nie wiedział, że mam takie plany. A potem pojawiły się pewne kłopoty, bo okazało się, że liceum nie wysłało pocztą moich dokumentów do szkoły teatralnej. Jakimś zrządzeniem losu wyszło to na jaw ostatniego dnia, do którego można było składać te papiery. Zostałem wówczas pod jakimś pretekstem wezwany do szkolnego sekretariatu i pani sekretarka zdecydowanym głosem, przy otwartych drzwiach do gabinetu dyrektora, oświadczyła, że moje dokumenty będą wysłane jeszcze dziś. Dyrektor chyba za mną nie przepadał, a tu liczyła się data stempla pocztowego.

- Czuł pan w jakiś sposób powołanie do aktorstwa, zdawał pan sobie sprawę, że powinien być aktorem, a nie inżynierem?

 

- Wiedziałem na pewno, że mogę i umiem pisać, bo moje wypracowania podobały się pani profesor. Szczególnie wtedy, gdy zadała tak zwany "temat wolny". Czułem też, że tak zwana wypowiedź sceniczna daje mi niesamowitą radość. Wiedziałem, że potrafię to robić. Cieszyło mnie operowanie tekstem, interpretowanie, które wiązało się z przykuciem uwagi publiczności, jej określoną reakcją i nierzadko współgrą. 

- Dlaczego wybrał pan Warszawę, a nie Kraków - stolicę polskiej kultury - który wydaje się mekką artystów? 

- Warszawa zapewniała mi Teatry Telewizji, a Kraków ich jeszcze wtedy nie tworzył. Poza tym nie wiem dlaczego, ale Kraków nie był mi bliski. Byłem za to pewien, że nie chcę iść na studia do Łodzi zdominowanej przez Szkołę Filmową. Tego świata nie znałem, a na scenie wiedziałem, co i jak trzeba robić. Ale myślę sobie, że jest też inne, prozaiczne wytłumaczenie mojego wyboru - z Leszna do Warszawy był pociąg. Jechał z Żagania, przez Zieloną Górę, a przejeżdżał tuż obok domu przy ulicy Kasprowicza, w którym wtedy mieszkałem. Z dworca w Lesznie odchodził dwie minuty po północy i do stolicy jechał przez całą noc. Wziąłem walizkę i zakomunikowałem mamie, że wybieram się do Warszawy. Cóż miała powiedzieć? Dała mi pieniądze na bilet "tam i z powrotem" i ruszyłem. 

- Wybrał pan Warszawę, nie mając żadnej pewności, jak sprawy się potoczą, a nie mówiąc już o Teatrze Telewizji.

- Na jedno miejsce w szkole teatralnej przypadało chyba przeszło trzystu kandydatów, podczas gdy wszystkich miejsc było nieco ponad dwadzieścia. Egzaminy były wieloetapowe, a ja przypominam sobie, że pierwsze przesłuchanie miałem w godzinach przedpołudniowych. I po tym pierwszym egzaminie na liście osób przepuszczonych do drugiego etapu, pojawiło się moje nazwisko. Pamiętam spojrzenia moich konkurentów, kiedy do holu wszedł pan profesor z komisji egzaminacyjnej. Podszedł do mnie i zupełnie na luzie rzucił zdanie, którego wtedy - jako skromny, młody człowiek z Leszna - nie rozumiałem. Tak ono brzmiało: "W drugim etapie pokaż się z jajami". Tym profesorem był Sławomir Lindner, profesor szermierki i były ułan, który przed wojną krótko był w pułku ułanów w Lesznie. Kiedy już na studia się dostałem, bardzo mnie sobie cenił. Nie on jeden. 

- Czy czuje się pan bardziej aktorem teatralnym, filmowym, czy może reżyserem? 

- Czuję się raczej twórcą teatralnym. Życie pokazało, że potrafię pięknie zagrać rolę, ale też z ogromną przyjemnością przygotować zajmujące przedstawienie. Wprawdzie miałem pewne epizody w filmie, ale zawsze powtarzam, że kamera mnie kocha, kiedy za nią stoję i reżyseruję. Reżyserowałem na przykład teatry dla dzieci i młodzieży. Z tego zajęcia musiałem zrezygnować z powodów rodzinnych. 

- Twórca teatralny to pojęcie bardzo pojemne - bo potrafi i zagrać, i wyreżyserować. Umie wszystko... 

- I dlatego był nawet taki moment, że tuż po zawieszeniu stanu wojennego prowadziłem własny teatr studencki - podziemny, tajny i niezależny. Dyrektor Teatru Miejskiego w Lesznie Zbigniew Rybka żartuje, że był to teatr tak tajny, że o nim nie słyszał. Ale w tamtym czasie w Warszawie trochę osób o nim słyszało i podziwiało. Przedstawienia robione były również według moich scenariuszy. W pewnym momencie, w niektórych kręgach opozycyjnych, powstał pomysł, abyśmy otworzyli własny teatr. Nawet oglądaliśmy pewną nowo budowaną salę z myślą o scenie kameralnej, ale w końcu zmieniła się sytuacja polityczna i pomysł upadł. 

- Jest pan obdarzony charakterystycznym głosem. Czy ten dar wykorzystywał pan w sposób pozateatralny?

- Jako jeden z pierwszych w Polsce miałem własne, domowe, cyfrowe studio nagrań. Przez ćwierć wieku dla pewnego prywatnego radia nagrywałem słuchowiska i audycje literackie. Myślę sobie, że sam głos to nie wszystko. Oczywiście on jest ważny, ale liczy się sposób interpretacji tekstu. To jest najbardziej fascynujące. 

- Przez lata mieszkał pan w Warszawie… 

- Bez dwóch lat byłoby pięćdziesiąt. 

- Co takiego wydarzyło się, że wrócił pan tutaj, do Leszna? 

- Dostałem wiadomość, że moja mama jest w złym stanie, a że w Warszawie pewne sprawy zostały pozamykane, mogłem przyjechać do Leszna. Myślałem, że będę dbał o mamę, że to potrwa może cztery lata. Niestety, mama zmarła po upływie półtora roku. Tak się jednak złożyło, że w Lesznie… otwierał się Teatr Miejski. 

- Wróćmy do stolicy. Jak było z tym warszawskim życiem? Czy ono pana pociągało?

- Ależ ja brałem w nim czynny udział. 

- Jak po tych prawie pięćdziesięciu latach spędzonych w stolicy odnalazł się pan w Lesznie? Czy Warszawa została gdzieś z tyłu głowy?

- Formatu mojej umysłowości, wschodniego ducha patriotyzmu, czy pewnego typu inteligenckości nauczyłem się właśnie tam, w Warszawie. To tam ukształtowałem się jako dorosły człowiek. Jestem przekonany, że być może to, czego się nauczyłem w świecie, uda mi się w jakiś dobry sposób przekazać mieszkańcom mojego rodzinnego miasta. Po to również warto być artystą w Lesznie. 

- Trafił pan na dobry moment, bo - jak już wspomnieliśmy - w Lesznie otwierał się akurat Teatr Miejski. Dziś jest pan w nim jedynym etatowym aktorem. Czy teatry małe różnią się od dużych teatrów, dają jakieś inne możliwości?

- Każdy teatr stanowi odrębny byt artystyczny, dlatego trudno je do siebie przyrównywać. Najważniejsze jest jednak, aby były one bezpiecznie skonstruowane. Tak bezpiecznie, aby - kiedy przyjdzie „zawierucha”, na przykład zmiana dyrektora czy kierownika artystycznego - nie było wstrząsu, i aby ta lokomotywa zwana teatrem dalej ciągnęła wagony z kulturą. Nad tym właśnie pracuje dyrektor Zbigniew Rybka, co wydaje mi się sprawą kluczową.

- Kiedy przygląda się pan aktorstwu uprawianemu od prawie pół wieku, widzi pan różnice między tym, jak to się robi dziś, a jak robiło się dawniej? 

- Obecnie narracja filmowa, a zwłaszcza telewizyjna, przynosi i promuje aktorstwo, które dawniej określało się mianem użytecznego. Jednak takim najstarszym, największym i podstawowym typem aktorstwa, o którym marzą także i wszystkie gwiazdy Hollywoodu, jest aktorstwo sceniczne i kreacyjne. Wtedy aktor w teatrze przemienia siebie w kogoś innego. Jest w tym tak bardzo autentyczny, że widzowie absolutnie wierzą w istnienie granej przez niego postaci, wprost się do niej odnosząc. Genialnym przedstawicielem tego nurtu był Tadeusz Łomnicki, który na scenie do tego stopnia uwodził umysły widzów, że oni wchodzili w ten Jego magiczny świat... i szli w niego aż do końca. 

- Czy jakieś plany zawodowe poza Teatrem Miejskim w Lesznie?

- Nie ukrywam, że jestem mocno nastawiony na nasz Teatr. To leszczyńskiej publiczności, jeśli Bóg da zdrowie i życie, chciałbym pokazać jeszcze kilka rzeczy fascynujących w teatrze. Ja jestem przecież z Leszna. I to dla mieszkańców mego miasta chcę działać.

- Czy ma pan w Lesznie swoje ulubione miejsca? 

- Ulica mojego dzieciństwa, Kasprowicza, przestała istnieć wtedy, gdy wybudowano wiadukt. Do dzisiaj lubię przysiąść pod platanem w alejce na placu Kościuszki. Przez ten park, jako uczeń, przechodziłem do szkoły, bo tam właśnie znajdowało się niegdyś II Liceum Ogólnokształcące. Odwołując się do wspomnień zawodowych, ciepło myślę o Miejskim Ośrodku Kultury. Na jego scenie wielokrotnie występowałem, będąc jeszcze uczniem liceum. Zapraszał mnie wtedy nieoceniony Zdzisław Smoluchowski. W dawnych czasach występowałem także na poprzedniej scenie w budynku przy ulicy Narutowicza, w którym dziś znajduje się Teatr Miejski. Po raz ostatni chyba wtedy, gdy byłem po pierwszym roku studiów aktorskich. Poprosił mnie o to właśnie Zdzisław Smoluchowski. Jeśli chodzi o ludzi, pozostało mi kilka przyjacielskich kontaktów z czasów maturalnych. A tak poza tym trochę się lękam, bo być może, przechodząc ulicą, mijam swoich dawnych kolegów czy koleżanki, zupełnie o tym nie wiedząc. Często bywam zamyślony, dlatego uprzedzam, aby się na mnie nie gniewać. Wystarczy mnie zagadnąć i powiedzieć po prostu: "Cześć Marek!" 

- Dziękuję za rozmowę.

 

Rozmawiał: Łukasz Domagała

 

Marek Prałat - urodził się w 1954 roku w Lesznie; aktor, reżyser teatralny, telewizyjny, wykładowca, twórca słuchowisk radiowych. W 1977 roku ukończył Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Znany z licznych ról teatralnych. Związany z warszawskimi teatrami: Teatrem na Woli, Teatrem Współczesnym, Teatrem Popularnym, Teatrem Polskim i Teatrem Dramatycznym. Zagrał m.in. w serialach "W labiryncie", "Dom", „Polskie drogi”, filmach fabularnych „Lalka” oraz "Dzień Wisły". W latach 1986 - 1996 lektor „książki mówionej” w Zakładzie Nagrań i Wydawnictw Polskiego Związku Niewidomych w Warszawie - nagrał ponad 300 tytułów!. Obecnie zatrudniony w Teatrze Miejskim w Lesznie.