Aktualności Dodano: 19 listopada 2020

Zmorą "procedura startowa"

Data rozpoczęcia: 2020-11-19
Data zakonczenia:

Każda dyscyplina sportu rozgrywana jest według stosownych zasad, zwykle zawartych w odpowiednim regulaminie. Wiele rodzajów sportowej rywalizacji jest niezwykle prostych: kto pobiegł najszybciej, skoczył najdalej lub najwyżej, dźwignął największy ciężar, zdobył najwięcej punktów.

Z pozoru równie prosty jest sport, nazywany kiedyś "czarnym", a obecnie często z angielska speedway'em. Kto mija metę jako pierwszy zwycięża w danym biegu, kto w zawodach zgromadzi najwięcej punktów, ten je wygrywa. W meczu drużynowym o wyniku decyduje suma punktów wywalczonych przez zawodników danego zespołu. Jedziemy w lewo, ze startu stojącego. Bieg to cztery okrążenia, mecz to piętnaście (obecnie), turniej dwadzieścia wyścigów. No i jeszcze dopuszczalna waga (najniższa) maszyny, wymagane bezpieczeństwem wyposażenie zawodnika, zabezpiecznie kibiców. Proste?

Nie dla wszystkich. Od wielu lat żużlowi decydenci tak rozbudowywali te, wydawać by się mogło, regulaminowe zasady, że żużlowy zbiór przepisów ledwie mieści się w opasłym tomie. Wiele rzeczy tam wprowadzanych wcale nie wpływa na poprawę widowiska, wręcz przeciwnie, sprawia, że sport żużlowy staje się coraz bardziej niestrawny dla najbardziej zagorzałych jego sympatyków, a w regulaninowych niuansach gubią się nawet sędziowie.

Przed laty obowiązywał regulamin zawarty w niewielkiej niebieskiej książeczce, wydrukowano go przed sezonem 1968, ale stosowano już we wcześniejszych latach i jeszcze przez co najmniej kilkanaście następnych. "Niebieska książeczka", jak ją zazwyczaj nazywano, zawierała także wiele interesujących informacji, choćby stawki dotyczące wypłat dla zawodników za zdobywane punkty i tak zwane startowe. Na przykład w pierwszej lidze płacono osiemdziesiąt złotych za punkt, w drugiej sześćdziesiąt, sto lub więcej za zdobywane punkty w barwach narodowych. 

Bywały oczywiście regulaminowe zmiany na lepsze, szczególnie dwie bardzo ważne i niemal rewolucyjne: wprowadzenie zapisu o wykluczeniu zawodnika za dotknięcie taśmy (wcześniej żużlowcy naciągali taśmy maszyny startowej, często po wiele razy, tocząc swoisty pojedynek z arbitrem zawodów) oraz wprowadzenie limitu dwóch minut na pojawienie się zawodnika na linii startu od czasu włączenia przez sędziego sygnału wzywającego do wyjazdu na start, przy czym o upływie tych dwóch minut decydował arbiter, niekoniecznie sztywno trzymając się stadionowego stopera. Niestety, teraz decyduje zegar, czyli "zimne" urządzenie, które nie potrafi ocenić, czy zawodnik nie zdążył, bo się ociągał, czy też robił wszystko by zdążyć i stanął na linii na sekundę przed upływem czasu dwóch minut.

Jeszcze gorzej jest z samymi startami. "Procedura startowa" stała się nawiększą zmorą tego sportu, a to, co było atutem niektórych zawodników, czyli wrodzony czy też wytrenowany refleks, teraz jest karane ostrzeżeniem, a przy kolejnym wykluczeniem. "Mikroruchy", "makrouchy", "kontrowersje", to obecnie sól sportu żużlowego. Szkoda.

I jeszcze zakazano sędziom dzielenia punktów między zawodników, którzy równoczenie mijają linię i kiedy arbiter nie jest w stanie rozstrzygnąć, komu przyznać zwycięstwo. Myślę, że stało się tak głównie z powodu telewizyjnych tabelek, w których nieładnie by te "połówki" wyglądały lub byłby problem z doliczaniem tej połowy "oczka".

Zapowiadanym sposobem ma być fotokomórka lub podobne urządzenie. Tor żużlowy to jednak nie bieżnia lekkoatletyczna, czy jezdnia jak w przypadku kolarstwa. Tor to "brudna droga", jak kiedyś zwano ten sport,czyli kurz, błoto, szpryca. Jak w takich warunkach ma pracować fotokomórka?

By pomóc sędziom w ocenie wspomnianej wcześniej "procedury startowej", mają pojawić się jakieś tajemnicze urządzenia, chyba coś w rodzaju czujników ruchu, nie znam się na tym. Pytam tylko: dlaczego najpierw wprowadzono przedziwne zasady, a teraz, gdy rzecz spartoliła skutecznie oglądanie zawodów żużlowych, szuka się odpowiednich mechanizmów. Czy aby nie pownno być na odwrót: urządzenie najpierw, a później ewentualna (zupełnie niepotrzeba jednak) zmiana regulaminowa.

Jeśli żużel ma przetrwać, i nie chodzi mi tu o tę paskudną pandemię, to koniecznie trzeba powrócić do starych zasad: dotknąłeś taśmy, jesteś wykluczony, nie dotknąłeś, jedziesz dalej. Od tego, by pilnować tych "czołgających się" na starcie jest sędzia (znacie to: "pan sędzia prosi o jeszcze jedną powtórkę", osiemnastą z kolei). Kiedyś nie było powtórek, a arbiter był naprawdę arbitrem, także popełniającym błędy, ale w jakże innych warunkach musiał pracować.

Żużel będzie "umierał", gdy będziemy bawić się, jak Anglicy, na przykład w "gościa", wykorzystywać regulaminowe niedoróbki (jak "gość" w czasie pandemii).

Są jakieś pierwsze pozytywne sygnały, dobrze, że ze strony naszych żużlowych władz (wszak potegą żużlową jesteśmy), choćby dotyczące spraw związanych z obywatelstwem, a zwłaszcza z ograniczeniem możliwości startu jednego zawodnika w kilku ligach. To jednak tematy na inne okazje.

O narzekaniach, ale i o pomysłach na uzdrowienie sytuacji w krajowym i światowym sporcie żużlowym można jeszcze długo, ale po co? Działacze i tak zrobią co zechcą, nie pytając o zdanie ani zawodników, ani tym bardziej kibiców.

Zatem tyle na teraz narzekania. Na samym początku żużel obywał się bez jednolitych regulaminów, z czasem jednak okazały się one koniecznością. O tym, jak rodziły się zasady, a także o wielu bardzo ciekawych sprawach, które dla kibiców zazwyczaj są niedostępne, będzie można niebawem przeczytać (i obejrzeć, bo jest i wiele ilustracji) w naszej "Żużlowej Bibliotece Cyfrowej". Pojawi się w niej niebawem publikacja, której autorem jest współtwórca światowych regulaminów żużlowych, zasłużony działacz tej dyscypliny, Władysław Pietrzak. Wydawnictwo ma tytuł "Kibic na torze", pojawiło się w sprzedaży jakieś ćwierć wieku temu, ale ze względu na zawartość, wciąż jest aktualne i szczerze je polecam.

Wiesław Dobruszek

  


Wydana w 1968 roku "niebieska książeczka" miała format zbliżony do A6, czyli mniej więcej połowę typowego zeszytu szkolnego.