Aktualności Dodano: 24 marca 2021

O bohaterze niezwykłym

Data rozpoczęcia: 2021-03-24
Data zakonczenia:

Dzisiaj porozmawiamy z Anną Mączką, która dzięki dziennikarskiej dociekliwości dotarła do postaci tak niezwykłej, że nadaje się na bohatera filmu. Scenariusz już powstaje, a wiele informacji o bohaterze udało się uzyskać dzięki Wielkopolaninowi, który naszego protagonistę znał osobiście.

Jest Pani dziennikarką, realizatorką telewizyjną i scenopisarską. Pracowała Pani w radiu, telewizji, tworzyła reportaże, pisała scenariusze. Skąd to nagłe zainteresowanie historią?

Nadal piszę scenariusze i absolutnie nie zrezygnowałam z produkcji filmów. Dziennikarstwo było kolejnym etapem w moim życiu, który pozwolił mi w końcu na pracę z filmem. Dorastałam do tego poprzez ciężką pracę z ludźmi poznając ich problemy.

Do historii dorastałam poprzez filmowanie rzeczywistości. Zdałam sobie w końcu sprawę, że nie da się od niej uciec i tworzyć czegoś zupełnie nowego. Wszystko co się dzieje teraz ma swoje korzenie w przeszłości. Każdy z nas ma przecież geny po „kimś", jest podobny „do kogoś".

Musiałam to w końcu zrozumieć. Nie da się uciec od historii, bo jest ona związana z naszą tożsamością, czy nam się to podoba czy nie. Oczywiście nie wyklucza to faktu, że mimo historii, którą każdy z nas ma, tworzymy sami swoją teraźniejszość i przyszłość.

Podczas realizacji cyklu „Z miłości do ludzi" przekonałam się o tym zaczynając od opisywania rzeczywistości Polskiego Czerwonego Krzyża. W kolejnych odcinkach nie dało się już pominąć postaci Heleny Paderewskiej, sprawy katyńskiej, postaci Kazimierza Skarżyńskiego czy Marii Tarnowskiej. Nie mogłam nie opisać tego co robił Polski Czerwony Krzyż podczas stanu wojennego.

Po „Bramach do Raju" postanowiłam „rozejrzeć się po okolicy". Rozpoczęłam produkcję filmików historycznych dla jednej z gmin. Poznałam pasjonatów historii i zaczęłam interesować się miejscem, w którym żyję. Okazało się, że nie miałam pojęcia, iż w tej cudnej okolicy już 6 tysięcy lat temu istniała osada rolnicza. Tu właśnie archeolodzy odkryli groby ludzkie z końca epoki kamienia i epoki brązu. Nie zdziwiłabym się, gdyby stąd właśnie pochodził Smok Wawelski. 

Myśli Pani, że o historii naszego kraju wciąż można powiedzieć coś nowego?

Ależ oczywiście , że tak. Moja historia jest tego przykładem. Przecież Leona Krzeczunowicza odkryłam jako zwykły śmiertelnik, nie historyk lub naukowiec. Na ogół prawdziwi bohaterowie nie chwalą się swoimi czynami. Po tym się ich poznaje. Są skromni i  czynienie dobra uznają jako coś oczywistego. Nie szukają rozgłosu. Z tego powodu bywają nieodkryci. Takich osób jest z pewnością bardzo wiele. Problem polega na tym aby umieć zobaczyć, że są „wielcy". Poznaje się ich po czynach. Na ogół nie mają znanych nazwisk, nie zawsze bywają majętni. Odkryć mogą ich nie tylko historycy, ale osoby wrażliwe, które potrafią samodzielnie szukać prawdy i wyciągać wnioski. Gdyby Pan  kilka lat temu powiedział mi, że odkryję fantastyczną postać związaną z AK, roześmiałabym się w głos! Stało się jednak inaczej. Historia lubi być przekorna.

Jak trafiła Pani na Leona Krzeczunowicza?

O istnieniu Leona Krzeczunowicza dowiedziałam się od ś.pi Anny Rey Konstantynowej Potockiej, córki właściciela majątku w Sieciechowicach. Podczas pracy nad reportażem o tej miejscowości zauroczyłam się ruinami dworu, który stał w centrum. Oczywiście postanowiłam odszukać właścicieli. W Polsce jeszcze mieszkała córka właściciela majątku. Na szczęście niedaleko, bo znalazłam ją w Krakowie, w kamienicy przy ulicy Brackiej. Pani Anna powiedziała mi dosłownie kilka zdań o Leonie. Po sposobie, w jakim o nim mówiła czułam, że to ktoś bardzo nieprzeciętny. Instynktownie wiedziałam, że muszę za wszelką cenę dowiedzieć się o nim wszystkiego. I tak zaczęła się moja przygoda. Zaczęłam poznawać Leona Krzeczunowicza, ludzi których kochał i świat, którego wcześniej nie znałam. Aż wstyd się przyznać, ale nie byłam świadoma dlaczego po drugiej wojnie światowej tak wielu potomków Rzeczpospolitej szlacheckiej opuściło kraj.

Co jest tak niezwykłego w tym człowieku?

Nigdy nie interesowałam się historią i postaciami historycznymi. Nudziły mnie opowieści o kolejnych bohaterach, a w zasadzie sposób, w jaki je pokazywano. Leon był przede wszystkim do bólu skromny, mądry, odważny i co najważniejsze z wielkim poczuciem humoru. To ostatecznie mnie do niego przekonało. Poznałam inny typ bohatera, który nie miał marsowego czoła, nie był smutny, ale raczej sprytny i dowcipny. Byłam przesycona i zmęczona ociężałą martyrologią. Należę do pokolenia, które przyszło na świat w latach 70. Wychowałam się więc na filmach wojennych, pamiętam apele w szkole i pieśni patriotyczne, ale to czego wtedy i dziś potrzebowałam to bohater, wobec którego nie czuję krępującego dystansu lub tego, że powiem coś nie tak. „Mój" bohater musi być życiowy i ludzki. Nie może stać na bardzo wysokim piedestale, bo „nie doskoczę". Leon istniał naprawdę i kochał ludzi. Nie dzielił ich na lepszych i gorszych. Potrafił ich zmieniać. Czasem w życiu spotykamy kogoś, kto gdy tylko wejdzie do pokoju, pokaże się przed nami, wzbudza szacunek. Taki był właśnie Leon. Dzięki jego pojawieniu się w Sieciechowicach, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniła się sieciechowicka młodzież. Ludzie zaczęli mieć wreszcie jakiś cel.

Historie o Leonie naprawdę zaskakują. Która z nich sprawiła, że ostatecznie zdecydowała się Pani zająć tym tematem?

Każda z nich utwierdzała mnie coraz bardziej, że warto, że to jest ten właśnie człowiek, że jego historię trzeba koniecznie wyciągnąć na światło dzienne. Determinantą w charakterze Leona był szybki refleks. Dzięki niemu zawsze wychodził z tarapatów obronną ręką. Począwszy od pozornie błahej sytuacji, gdy umówił się z kimś z konspiracji w karczmie pod Wolbromiem, a skończywszy na tym jak udało mu się uniknąć łapanki w Warszawie. W ekstremalnych sytuacjach wykorzystywał poczucie humoru i spryt. Pomagała mu w tym doskonała znajomość języka niemieckiego, którego nauczył się w Wiedniu.

Podczas poszukiwania informacji dotarła Pani również w nasze okolice. Co Panią tu przyciągnęło?

Jestem przekonana, że moja wiedza o Leonie Krzeczunowiczu byłaby szczątkowa, gdyby nie Wielkopolanin – Michał Żółtowski, który naszego bohatera znał osobiście. Na prośbę siostry Leona, a także żony zgodził się on na napisanie książki o Leonie i "Uprawie". Podejrzewam, że gdyby nie spisanie wspomnień i świadectw świat nie dowiedziałby się nigdy skąd AK miało ekwipunek, broń, jakim cudem powstało tyle szpitali polowych, przeszkolono tyle sanitariuszek i pielęgniarek, uratowano tylu spalonych, zapewniono schronienie tylu rodzinom polskich oficerów wywiezionych do Katynia.

Michał Żółtowski, Wielkopolanin urodzony w Czaczu, po maturze wyjechał na studia prawnicze do Lwowa. Tam mieszkał w pensjonacie dla studiującej młodzieży. Prowadziła go krewna Leona. Wkrótce, zamieszkał tam Walerian – ojciec Krzeczunowicza wraz z córką Marią. Obu panów – Michała i Leona połączyła wspólna pasja – miłość do koni. Spotkali się w 1934 roku podczas zawodów konnych organizowanych przez 14. Pułk Ułanów we Lwowie. Michał miał już za sobą dwa lata szkolenia w Wielkopolskim Klubie Jazdy Konnej. Leon był wtedy jednym z najlepszych w Polsce jeźdźców cywilnych. W 1936 roku Michał dostał zaproszenie do Jarczowa. Powodem był tradycyjny bieg św. Huberta. Żółtowski pojawił się tam z aparatem. W grudniu 1938 roku zaprosił Leona na polowanie do Czacza.

Po niespełna dwóch latach, po odbyciu praktyki rolniczej  u krewnych, w majątku Niechanów, Żółtowski dostaje wezwanie do pułku na ćwiczenia wojskowe. Jego macierzysty Pułk Ułanów stacjonował w Poznaniu przy ulicy Grunwaldzkiej. W swojej książce „To wszystko działo się naprawdę" Żółtowski barwnie opisuje ćwiczenia w Biedrusku, egzamin z terenoznawstwa , dowodzenia w Pamiątce a także wizytację 17. Pułku Ułanów w Lesznie.

Wydostawszy się z sowieckiej niewoli, w połowie października 1939 roku udał się do mieszkania Krzeczunowiczów we Lwowie. Na miejscu zastał tylko Wandę z córką i resztę rodziny. Leona już nie było. Przygotowywał przejście rodziny na niemiecką stronę. W grudniu 1941 roku udało mu się dojechać do Krakowa. Wkrótce Leon zaprosił go do Sieciechowic, w których został zarządcą. Niebawem okazało się, że w pobliskiej Minodze jest praca. Michał Żółtowski przyjął posadę natychmiast. Leon tymczasem wtajemniczył przyjaciela do działań w konspiracji.

Jest Pani stypendystką Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Dzięki temu powstaje scenariusz filmu o Leonie Krzeczunowiczu. Co to będzie za film? Dokumentalny, dramat, obyczajowy, a może komedia?

Będzie to scenariusz filmu fabularnego, bo tylko dzięki tej formie mogę dotrzeć do znudzonego wszystkim, młodego pokolenia. Wiem, że większość z nich nie obejrzy filmu dokumentalnego. Z tego powodu wybór tej właśnie formy. Leon Krzeczunowicz zginął zamordowany przez Niemców. Był torturowany w siedzibie gestapo w Krakowie przy ulicy Pomorskiej, w więzieniu przy ulicy Montelupich, w obozach Gross-Rosen i Dora. Nie będzie to więc komedia, ale dramat obyczajowy.

Potem przyjdzie czas na film dokumentalny i dokumentację na terenie dzisiejszej Ukrainy. W scenariuszu fabularnym chcę pokazać ten świat, który udało mi się najlepiej zbadać, w którym Leon pozostawił najświeższy ślad. Właśnie podczas drugiej wojny światowej udało mu się pomóc najwięcej innym ludziom. Leon Krzeczunowicz żył zaledwie czterdzieści pięć lat, ale było to życie bardzo intensywne. Z bólem serca musiałam dokonać selekcji wiedząc, że pokazanie wielu wątków z jego życia nie będzie możliwe w jednym scenariuszu pełnometrażowego filmu. Nie chodzi przecież o to, aby przedstawiać całe życie.

W scenariuszu przeczytamy o prawdziwym Leonie czy bohaterze tylko nim inspirowanym?

Jak najwierniej chciałabym pokazać postać Leona. W poznaniu go pomogli mi jego najbliżsi oraz lektura książek i dokumentów. Miałam olbrzymie szczęście, bo do krewnych Leona  udało mi się dotrzeć właśnie wtedy, gdy już straciłam nadzieję. Oczywiście nie znam jego życia dokładnie, jego ulubionych powiedzonek, stylu pracy, sposobu mówienia, ani dowcipów.

Nie zapominajmy, że dzięki nim udało mu się przynajmniej dwukrotnie umknąć śmierci. Z tych powodów byłam zmuszona wykorzystać kreację. Forma fabuły ją najbardziej usprawiedliwia. Zależy mi na prawdzie i rzetelności, a jak wyjdzie to oceni odbiorca.

Czego jeszcze potrzeba do ukończenia scenariusza i kiedy możemy spodziewać się filmu?

Potrzebny jest czas, bo niestety nie jest z gumy i mieści się w dwudziestu czterech godzinach. Potrzeba weny twórczej oraz umiejętności skupienia. Jeśli te dwa ostatnie elementy nie zawodzą, to istnieje prawdopodobieństwo sukcesu. Bardzo ważnym elementem jest też szczęście czyli producent, który zauważy potencjał w scenariuszu, reżyser, który tego nie zepsuje, aktorzy, których role nie przerosną. Nie zapominajmy, że na razie walczę o scenariusz. Kwestia filmu to budżet, czyli pieniądze i producent, to kolejny etap. Będzie trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie – co jest w tym scenariuszu takiego, że warto go zrealizować, że ludzie będą chcieli oglądać ten właśnie film, bez względu na covidową rzeczywistość, która każdego z nas w jakiś sposób dotknęła.

Serdecznie dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za scenariusz.

Patryk Sekulski 

Zachęcamy do odwiedzenia profili poświęconych Leonowi Krzeczunowiczowi na portalach społecznościowych:

https://www.instagram.com/projekt_tarcza_rolanda/

https://www.facebook.com/Misja-Rolanda-scenariusz-filmu-fabularnego-o-Leonie-Krzeczunowiczu-110088557798534

 

 

MKIDN

Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego