Lata z "jedynką" na końcu (14): 1971 – Złota passa Maugera przerwana
Data rozpoczęcia: 2021-12-08
Data zakonczenia:
Sport żużlowy, jak każdą inną dyscyplinę oraz dziedzinę życia, podsumowywać można na różne sposoby. Są zwolennicy statystyk (żużel świetnie się do tego nadaje), opisów ważnych imprez i innych wydarzeń, wspomnień związanych z jubileuszami i rocznicami. Biorąc te ostatnie pod uwagę, zapraszamy na podróż w czasie do lat, które jak rok 2021 mają na końcu "jedynkę".
W eliminacjach Indywidualnych Mistrzostw Świata 1971, w strefie kontynentalnej, Polacy już nie "rządzili" tak, jak jeszcze kilka lat wcześniej, choćby w 1969 roku, gdy "dwunastką jechali do Ufy", bo tylu biało-czerwonych przebiło się wówczas do finału kontynentalnego. Te pamiętne zawody, rozegrane u bram Azji, u stóp Uralu, przypominały bardziej finał mistrzostw Polski niż ważną eliminację mistrzostw świata.
W 1971 roku ten etap eliminacji, czyli finał kontynentalny, osiągnęła szóstka polskich zawodników. Na specyficznym torze w czechosłowackiej miejscowości Slany, odpadła połowa z nich. Zawody wygrał Henryk Gluecklich przed Janem Muchą, trzeci był Gienadij Kurylenko ze Związku Radzieckiego, za nim Jerzy Szczakiel. Jako rezerwowy na dziewiątym miejscu Paweł Waloszek; Stanisław Kasa był czternasty, Piotr Bruzda ostatni.
Kolejną przeszkodą "do wzięcia" na drodze do światowej potyczki był finał europejski, niestety dla naszych zawodników, rozegrany na tak przez nich nielubianym Wembley. I po raz kolejny tor na tym reprezentacyjnym brytyjskim "Empire Stadium" okazał się zbyt trudny dla Polaków. Brylujący w Slanach Henryk Gluecklich i Jan Mucha zajęli tym razem miejsca odpowiednio dwunaste i piętnaste. Jedynie opolanin Jerzy Szczakiel, jeżdżący najbardziej "na luzie", wywalczył siedem punktów, które dało mu siódme miejsce i pewny awans do finału światowego.
Jeśli dotąd Ullevi Stadion w Goeteborgu był dla polskich żużlowców w miarę szczęśliwy, to dla naszego jedynaka w finale Indywidualnych Mistrzostw Świata 1971 okazał się raczej mało sprzyjający. Jerzy Szczakiel nie zdobył ani jednego punktu, zajmując ostatnią, szesnastą lokatę.
Poza zasięgiem rywali był w Goeteborgu Duńczyk Ole Olsen, który zwyciężając z kompletem punktów przerwał złotą passę Ivana Maugera. Nowozelandczyk, który wygrał poprzednie trzy kolejne finały, i to każdy na innym torze, tym razem musiał zadowolić się srebrnym medalem, o który stoczył walkę w biegu barażowym ze Szwedem Bengtem Janssonem.
Najlepszym ze strefy kontynentalnej był na Ullevi Władimir Gordiejew (Związek Radziecki).
Dwa tygodnie po światowym szczycie, odbył się w Rybniku finał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Tam Jerzy Szczakiel wywalczył tytuł wicemistrzowski. Lepszy okazał się tylko zawodnik miejscowego ROW-u, Jerzy Gryt, który sprawił sobie i miejscowym kibicom sporą niespodziankę, bowiem zwykle pozostawał w cieniu swoich utytułowanych klubowych kolegów. Faworytem rybnickiego finału był Andrzej Wyglenda, ale tym razem przypadł mu brąz. W czołówce byli też bydgoszczanin Henryk Gluecklich i Jan Mucha ze Śląska Świętochłowice, czyli bohaterowie finału kontynentalnego i jednocześnie przegrani z finału europejskiego.
Rybniczanie nie zdołali obronić wywalczonego w 1970 roku mistrzowskiego tytułu drużynowego. Wcześniej wygrywali rozgrywki ligowe seriami, w sezonach 1956–1958 oraz nieprzerwanie w latach 1962–1968. Na rok oddali złoto gorzowskiej Stali, a gdy w 1970 roku powrócili na mistrzowski tron, wydawało się, że to będzie kolejna złota seria górniczego klubu.
Tymczasem w sezonie 1971 po tytuł drużynowych mistrzów kraju sięgnęli brygodszczenie. Polonia jednym meczowym punktem wyprzedziła Stal Gorzów, a żużlowcy ROW-u tym razem zameldowali się na trzeciej pozycji, także różnicą zaledwie jednego "oczka" wyprzedzając sąsiadów zza miedzy, czyli świętochłowicki Śląsk.
Rybnicki tor w sezonie 1971 był areną najważniejszej w Polsce imprezy żużlowej, zakończonej wielkim sukcesem sportowym i organizacyjnym. O tym już w kolejnym odcinku.
Wiesław Dobruszek
Fotografia:
Na torze w Rybniku w 1971 roku rozegrano między innymi finał IMP.
Fot. z archiwum Stefana Smołki