Aktualności Dodano: 16 listopada 2021

Lata z "jedynką" na końcu (13) 1971 – DUCH WEMBLEY WE WROCŁAWIU

Data rozpoczęcia: 2021-11-16
Data zakonczenia:

Sport żużlowy, jak każdą inną dyscyplinę oraz dziedzinę życia, podsumowywać można na różne sposoby. Są zwolennicy statystyk (żużel świetnie się do tego nadaje), opisów ważnych imprez i innych wydarzeń, wspomnień związanych z jubileuszami i rocznicami.

Biorąc te ostatnie pod uwagę, zapraszamy na podróż w czasie do lat, które jak rok 2021 mają na końcu "jedynkę".

Z naszą opowieścią przenosimy się o kolejne dziesięć lat wprzód. Gdy w 1971 roku organizację finału Drużynowych Mistrzostw Świata po raz trzeci w historii powierzono działaczom wrocławskiej Sparty, odżyły nadzieje na odzyskanie utraconego sezon wcześniej na rzecz Szwecji mistrzowskiego tytułu. W 1970 roku, na nielubianym przez naszych żużlowców stadionie Wembley, biało-czerwonych wyprzedziła jeszcze Wielka Brytania. Optymizm związany z kolejną drużynową rywalizacją brał się między innymi z tego, że dwa wcześniejsze finały zespołowych zmagań, rozegrane na torze Stadionu Olimpijskiego we Wrocławiu, w latach 1961 i 1966, zakończyły się zdobyciem przez Polskę złotych medali. Do tego w sezonach 1965 (Kempten) i 1969 (Rybnik) nie było mocnych na żużlowców z białymi orłami na czerwonych plastronach.

Pewnym ostrzeżeniem dla optymistycznie patrzących na zbliżające się finałowe starcie powinny być wyniki finału kontynentalnego Drużynowych Mistrzostw Świata w Leningradzie. Na tym etapie nasi żużlowcy zwykle "lali" rywali z tej strefy jak chcieli. A jednak na swoim terenie radziecka "kamanda" rozgromiła rywali, zdobywając czterdzieści sześć punktów przy trzydziestu "oczkach" Polaków. Jeszcze gorzej, wręcz kompromitująco słabo pojechali na leningradzkim torze Czechosłowacy, ale to już był problem naszych południowych sąsiadów.

Po zawodach w Leningradzie zastanawiano się, co by było, gdyby do finału światowego z kontynentalnego wchodził tylko jeden zespół? Finał we Wrocławiu musiałby się odbyć bez naszej drużyny, czyli bez gospodarzy. Awansowały jednak na szczęście dwa zespoły, ale żużlowcy radzieccy i na Stadionie Olimpijskim okazali się lepsi.

Do prezentacji przed finałem Drużynowych Mistrzostwach Świata w 1971 roku polscy zawodnicy stanęli w nieco innych niż w kilku poprzednich latach plastronach, z biało-czerwoną flagą, czyli w takich, w jakich ich starsi koledzy z narodowego teamu sięgali po złoto na tym torze dekadę wcześniej. Obok, przed główną trybuną wrocławskiego stadionu, ustawili się reprezentanci Szwecji, Wielkiej Brytanii i Związku Radzieckiego. Najroźniejsi mieli być zawodnicy spod znaku "Trzech Koron", a w żużlowcach radzieckich upatrywano dostarczycieli punktów dla pozostałych ekip. W zespole brytyjskim byli co prawda utytułowani Nowozelandczycy, Barry Briggs i Ivan Mauger, ale zdaniem fachowców, oni sprężali się zazwyczaj na finały indywidualne. Jednak rok wcześniej na Wembley zdobyli dla drużyny Wielkiej Brytanii w sumie dwadzieścia punktów, a Ivan Mauger we Wrocławiu zdobył swój trzeci z rzędu złoty medal w rywalizacji solowej.

W polskiej ekipie nie był żadnego z zawodników miejscowej Sparty. Zadanie powrotu na mistrzowski tron powierzono doświadczonym i mającym już sukcesy w drużynowych mistrzostwach żużlowcom ze śląskich klubów, Antoniemu Worynie i Andrzejowi Wyglendzie z ROW-u Rybnik, Pawłowi Waloszkowi ze Świętochłowic, a także Edwardowi Jancarzowi ze Stali Gorzów i zawodnikowi bydgoskiej Polonii, Henrykowi Gluecklichowi. Jak się okazało, żaden z nich nie zdołał podjąć walki z najlepszymi tego dnia Brytyjczykami, a szczególnie bolesne były porażki z żużlowcami radzieckimi, jeszcze kilka lat wcześniej będącymi praktycznie żużlowymi uczniami naszych reprezentantów. Polakom nie udało się wygrać żadnego z szesnastu wyścigów, w efekcie o jeden punkt wyprzedzili w końcowej klasyfikacji równie słabo spisujących się, jeżdżących bez swego lidera Ove Fundina, Szwedów. "Rozpieszczeni" złotym dorobkiem z poprzedniej dekady, dziennikarze i niektórzy kibice, brązowy medal polskiej drużyny uznali wówczas za wielką porażkę.

Wrocławski finał Drużynowych Mistrzostw Świata 1971 wygrali zawodnicy reprezentujący Wielką Brytanię, a jej najlepszym zawodnikiem okazał się Anglik Ray Wilson, który zdobył komplet punktów. Największe wsparcie miał on ze strony Ivana Maugera, skuteczny był Australijczyk Jim Airey, a w drugiej fazie turnieju także pechowy na początku zmagań Barry Briggs. Brytyjczycy mieli w dorobku trzydzieści siedem punktów, o piętnaście mniej Związek Radziecki, który zdobył srebrny medal. Atutem wicemistrzów świata był wyrównany skład. Polski w sumie też był wyrównany, ale nasi mieli nieco mniej "oczek" (o trzy) i stanęli na trzecim stopniu podium.

"Duch Wembley zamieszkał na wrocławskim torze" – tak został zatytułowany jeden z komentarzy po światowym finale. Autor, redaktor Janusz Żwan, pisał dosadnie, że nasza drużyna we Wrocławiu po prostu nie istniała. Że polscy żużlowcy czuli się na swoim torze tak źle, jak na bardzo nielubianym przez siebie owalu na Wembley.

Natomiast zdegustowany redaktor A. Sojka informował o tym, że w parku maszyn na Stadionie Olimpijskim zabrakło miejsca dla... trenera kadry narodowej! Zacytujmy tu fragment tekstu, zatytułowanego "Gasnące motory", w którym pojawiło się wiele krytycznych uwag. "(...) Także taki oto kwiatuszek: w przeddzień zawodów spotkaliśmy w hallu hotelu Grand, gdzie były zakwaterowane ekipy zagraniczne, pana Józefa Olejniczaka. Dlaczego tu, a nie na Stadionie Olimpijskim, gdzie znajdowała się polska drużyna? Wszak Józef Olejniczak jest przewodniczącym Podkomisji Szkoleniowej GKSŻ, a więc osobą współodpowiedzialną za wyniki naszej reprezentacji. Za powierzeniem mu takiego stanowiska i odpowiedzialności przemawiały między innymi wielkie doświadczenie i znajomość przedmiotu. (...) " – Jutrzejsze zawody będę oglądał z trybun. Dla mnie nie ma miejsca w parkingu, wśród zawodników – mówił nam rozżalony. Kierownictwo ekipy i odpowiedzialność za wyniki przejął we Wrocławiu przewodniczacy GKSŻ, który właściwie powinien był oglądać tę imprezę z loży honorowej..."

Zastrzeżeń wobec sterników polskiego żużla było oczywiście więcej. Głównie zarzucano im brak troski o zaopatrzenie naszych reprezentantów w lepszej jakości sprzęt. Inna sprawa, że ten brązowy medal nabierał swojej wartości wraz z upływem lat, w których Polacy albo zajmowali ostatnie lokaty w turniejach finałowych, albo w ogóle do tych finałów nie potrafili awansować.

W kolejnym odcinku więcej o rywalizacji indywidualnej, na świecie i w kraju, w sezonie 1971.  

Wiesław Dobruszek
 
Podpis pod foto:
Przed finałem we Wrocławiu, jeszcze z nadziejami na złoto. Od lewej: Henryk Gluecklich, Paweł Waloszek, Antoni Woryna, Andrzej Wyglenda i Edward Jancarz.
Fot. z książki "Mały wojownik"