Aktualności Dodano: 23 czerwca 2022

Najlepiej w piątek, bo w piątek dobry początek

Data rozpoczęcia: 2022-06-23
Data zakonczenia:

Nie było żadnego wpatrywania się w chłopaków, zalotów na dobrą bryczkę czy rączego konia, nie mówiąc już o ściskaniu się czy pocałunkach. Trudne były wiejskie zaloty na przełomie XIX i XX wieku. Młodzi musieli sobie radzić…

Kiedy chłopaczkowi wąs się rzucił, to już powinien mieć pannę, albo przynajmniej do panny chodzić. Młódki były pannami na wydaniu, a jeśli już znalazły "swoją partię", to mawiano, że już mają kawalera.

Nie było żadnego bajeru na BMW czy innego mercedesa, ani też na inteligencję. Najpewniej młodzieniec z rodziny wiejskiej nie urządzał podrywu, recytując poezję. No, mówiąc wprost, było bardziej przyziemnie - spotkanie we wsi lub na polu albo przy okazji jakiejś wiejskiej zabawy. Najlepsze było odprowadzanie panny do domu po darciu pierza. Ten krótki moment, kiedy można było próbować zarzucić sieć. Musieli kombinować chłopcy. Kiedyś to było, a nie jakieś tam "fejsbuki", "tindery" czy inne cuda.

Na ogół dawniej, tak jak i dziś, chłopacy w większości oglądali się za ładnymi, zgrabnymi pannami - takie chcieli mieć dziewczyny, następnie narzeczone i poślubione na całe życie małżonki. Również i dziewczyny pragnęły urodziwych kawalerów, chociaż nie do nich należała inicjatywa: skazane były na czekanie, aż któryś „szykowny" się zjawi, znajomość zawrze i niebawem o rękę poprosi - czytamy w tekście "O dawnej rodzinie wiejskiej" autorstwa Antoniego Kowola-Marcinka z Bukówca Górnego, zamieszczonym w "Przyjacielu Ludu".

Jeśli coś nie poszło, jak trzeba, dziewczyna, chyba trochę w popłochu, przyjmowała oświadczyny tego kandydata, który jej się nawinął. Wszak starą panną żadna nie chciała zostać, to było źle widziane na wsi.

Poza tym, gdy któryś się takiej podobał, nie pokazywała tego. Gdzieżby tam dziewczę młode miało wychodzić z inicjatywą. Toż to już zbrodnia, faux pas i w ogóle niemoralne, niekulturalne, niewłaściwe i wszystko najgorsze z przedrostkiem "nie". Ściskanie się czy pocałunek to było już dawniej niczym wyuzdanie wyższego rzędu.

Jakieś miłości, romantyzm? Chyba tylko w książkach. Tutaj w grę wchodziły podziały klasowe i - mówiąc górnolotnie - uwarunkowania ekonomiczno-gospodarcze. Jeśli w sakiewce nie było po równo, to już była ujma na honorze rodziny.

W tamtych czasach nie było niczym nadzwyczajnym, że związki zawierane były przez mężczyzn krótko po dwudziestce, a w przypadku kobiet - przed osiemnastką. Dla pełnej jasności podkreślmy, że nie była reguła, bo zdarzało się - i to wcale nierzadko - że mężczyźni wchodzili w związki po 30. roku życia. Działo się tak prawdopodobnie dlatego, że chcieli sobie jeszcze poużywać życia.

Mogli sobie pozwolić na częste zaglądanie do karczmy, chodzenie na zabawy, a także oglądanie się za dziewczynami, spotykanie się z nimi i romansowanie - w tym i z pannami z innego stanu. Takie zachowanie było zresztą zgodnie z tradycją, według której młody człowiek w kawalerskim stanie miał prawo pohulać i poswawolić, czyli „się wyszumieć" gdyż potem, jako małżonek, nie będzie mógł już tego robić. Może później jeno spokojnie z żoną żyć, pracować i się dorabiać, a o hulankach kawalerskich czasem sobie powspominać - czytamy u Antoniego Kowola-Marcinka.

Małżeństwa na wsi (zresztą nie tylko tu!) zawierane były z rozsądku, a od kandydatów oczekiwano, żeby byli "do tańca i do różańca". Mężczyzna musiał być obrotny, a kobieta skromna i bogobojna.

Po ślubie małżonkowie nie zawsze zamieszkiwali razem. Mężczyzna często był "małżonkiem dochodzącym", przy czym oznacza to, że przychodził do żony na noc, a w dzień pracował w gospodarstwie ojca. Jeśli w końcu żona przeprowadzała się do męża, następowało to przeważnie w piątek. Jak mawiano - "w piątek dobry początek".

Wiemy już też chyba, skąd wzięło się tyle dowcipów o teściowych i ich złośliwości. To pewnie żony je tworzyły. Delikatnie rzecz ujmując, na wsi nie miały lekko z teściowymi. Te potrafiły je traktować jak służące. Chyba taka kobieca rywalizacja i próba udowodnienia, kto tu rządzi. Może z tego właśnie powodu rodzice ociągali się z przepisywaniem gospodarstwa młodym małżonkom? Czasem długo trwało aż trafili do notariusza. Pewnie nie było wiadomo czy taka "żona na swoim" nie weźmie odwetu na matce męża.

Więcej szczegółów o tym, jak dawniej wyglądały te sprawy, przeczytasz w "Przyjacielu Ludu" dostępnym w Leszczyńskiej Bibliotece Cyfrowej.

Łukasz Domagała