Aktualności Dodano: 21 grudnia 2021

Lata z "jedynką" na końcu (15) 1971 – mimo obaw wybrano idealnie

Data rozpoczęcia: 2021-12-21
Data zakonczenia:

Sport żużlowy, jak każdą inną dyscyplinę oraz dziedzinę życia, podsumowywać można na różne sposoby. Są zwolennicy statystyk (żużel świetnie się do tego nadaje), opisów ważnych imprez i innych wydarzeń, wspomnień związnych z jubileuszami i rocznicami. Biorąc te ostatnie pod uwagę, zapraszamy na podróż w czasie do lat, które jak rok 2021 mają na końcu "jedynkę".

Bez wątpienia najważniejszą imprezą żużlową w Polsce w 1971 roku był finał Mistrzostw Świata Par. To były wówczas jeszcze bardzo "młode" rozgrywki, do tego niezbyt cenione przez polskich działaczy, szczególnie przez ówczesnego szefa Głównej Komisji Sportu Żużlowego, pułkownika Rościsława Słowieckiego. Efektem było to, że w 1970 roku, złożony z zawodników naszej drugiej ligi, polski duet Marian Spychała – Paweł Mirowski, zakwalifikował się do turnieju finałowego, ale w nim decyzją żużlowych władz, nie wystartował. Kierujący światowym speedwayem znaleźli jednak sposób na opór naszych decydentów i powierzyli Polsce organizację kolejnego finału, w 1971 roku.

Na miejsce przeprowadzenia finału wybrano stadion w Rybniku, gdzie odbyło się wcześniej wiele ważnych imprez, z finałem Drużynowych Mistrzostw Świata i wieloma finałami Indywidualnych Mistrzostw Polski, więc miejscowi działacze mieli już spore doświadczenie. Spodziewano się także, że finałową parę tworzyć będą dwaj świetni i będący w doskonałej formie żużlowcy tamtejszego klubu, Antoni Woryna i Andrzej Wyglenda.

Długo trwały dyskusje o tym, kto powinien ostatecznie wystąpić w finałowym turnieju. „Zdecydowano się w końcu na połączenie rutyny z młodością – napisał w biografii Andrzeja Wyglendy w serii „Asy żużlowych tortów” redaktor Stefan Smołka. – Powstała para idealna, niczym telewizyjne „Małżeństwo doskonałe”, program rozrywkowy, show Jacka Federowicza, o dużej oglądalności, z tego samego okresu przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Pod koniec krótkiego zgrupowania w Rybniku stało się jasne, że partnerem Wyglendy będzie Jerzy Szczakiel. Liczono, i słusznie, również na element zaskoczenia rywala, który wobec nieznanego sobie młodzieniaszka z Opola, może go zlekceważyć. Ogromnie, co zrozumiałe, niepocieszony tym faktem był Antoni Woryna, ale do końca, jako ten trzeci, wciąż liczył na cud, że może ktoś w ostatniej chwili jego wskaże przed samym finałem. Nie doczekał się!”

Pojawiły się oczywiście narzekania. Kandydatura Andrzeja Wyglendy nie budziła żadnych zastrzeżeń, jednak nominowaniu Jerzego Szczakiela towarzyszyły utyskiwania: za młody, niedoświadczony, może nie wytrzymać presji. A wśród rywali wielkie gwiazdy, choćby wielokrotni mistrzowie świata z Nowej Zelandii. Gdy dowiadują się, że w Rybniku wystąpić ma Jerzy

Szczekiel, mówią o nieporozumieniu..

     Fragment z biografii Jerzego Szczakiela opublikowanej w wydawniczej serii „Asy żużlowych torów”: „Nic dziwnego, że wobec takich opinii Jerzy niemal do ostatniej chwili nie jest pewny swego startu w rybnickim finale. Wspomina:

       – Na treningu, w sobotę, najlepiej oczywiście jeździł Wyglenda, ale ani razu na mnie nie spojrzał. Trochę głupio się czułem. Nie było widać koleżeńskiej atmosfery. Nadal trwała rywalizacja o nominację do niedzielnych zawodów. Nie byłem też za bardzo zadowolony ze swojego nowego motocykla.”

Zawodnik opolskiego Kolejarza bardzo obawiał się swego startu, nie był pewien, jak ułoży się współpraca z partnerem, miał też wcześniej spore problemy ze swoją maszyną.

       Godzina szesnasta trzydzieści. Ceremonia otwarcia finału, prezentacja, wszystko to, choć wspaniale przygotowane przez rybnickich działaczy, niewiele Jerzego Szczakiela interesuje. Wciąż niepokoi się o swój motocykl. Czy będzie odpowiednio szybki? Martwi się też o swoją postawę. Gdyby teraz zawiódł, gdyby pojechał słabo, ci, którzy tak krytykowali decyzję kierownictwa kadry, mieliby używanie. Na szczęście nie ma zbyt wiele czasu na takie myśli. Polacy startują już w pierwszym wyścigu.

      Wypełnione po brzegi trybuny stadionu, świetnie reagująca publiczność, górnicza orkiestra, doniosła oprawa zawodów, i wszystko przy pięknej lipcowej pogodzie. Gdy polska para pojawiła się wreszcie na torze, powitały ją potężne barwa. Tak będzie już przed każdym kolejny biegiem z udziałem biało-czerwonych.

Wygrywają podwójnie z Czechosłowakami, pięć do jednego także w kolejnych startach, w tym bardzo cenne pięć „oczek” w pojedynku z zawsze groźnymi Szwedami. Po czterech startach Polacy mają komplet, dwadzieścia punktów. Zwykle odbywa się to tak, że Jerzy Szczakiel jedzie blisko bandy, a Andrzej Wyglenda tuż obok, tylko że nieco bliżej wewnętrznej, dwa trzy metry od krawężnika. Tworzą zaporę nie do przejścia. Książkowy przykład taktycznej jazdy parą, tak rzadko obecnie oglądany na żużlowych torach.

Już wiadomo, że najgroźniejsi są Nowozelandczycy, którzy tracą dwa „oczka” w starciu ze Szwedami. To dobrze dla naszych, mają przewagę, bo nawet w przypadku remisu z Nową Zelandią, zachowają nad nią dwa punkty przewagi.

    Coraz bliżej do wyścigu, na który wszyscy czekają z niecierpliwością, niektórzy zaznaczyli sobie ten pojedynek w programach na długo przed rozpoczęciem rybnickiego finału. Dzięki wspaniałej książce „Czarny sport” i zawartemu w niej rozdziałowi pod tytułem „Mistrzowska para”, w której redaktor Andrzej Martynkin zapisał wydarzenia z tego najważniejszego w finale wyścigu, możemy uruchomić wyobraźnię i jej oczami obejrzeć jego przebieg:

       „Zbliża się piętnasty bieg. Na torze kolejne pojedynki, zacięte walki o każdy metr, są zwycięzcy i pokonani, ale to tylko preludium. Myśli zebranych na stadionie wybiegają w przód. Szybkie, ukradkowe spojrzenia na zegarek i do programu. Za kilkanaście minut. Za kilka…”

O tym, jak się to wszystko rozstrzygnęło, już w kolejnym odcinku naszej serii.

Wiesław Dobruszek


 

Fot. archiwum
Jerzy Szczakiel (z lewej) i Andrzej Wyglenda podczas jednej z sesji treningowych przed finałem MŚP 1971 w Rybniku.